Casio – zegarek superbohatera

Casio to firma, którą darzę wyjątkowym sentymentem i stosunek, do której określić mógłbym chyba tylko za pomocą jednego określenia – nabożny. I od razu zastrzegam, że w stwierdzeniu tym nie ma nawet cienia przesady, czy jakiejkolwiek ironii.
Jakieś kilkadziesiąt lat wstecz, w dobie raczkującego kapitalizmu i świeżo po upadku żelaznej kurtyny każdy z naszej osiedlowej paczki marzył o zegarku tej marki. Krążyły o nim miejskie legendy. Stworzyliśmy w związku z nim niebywale rozbudowany system mitologiczny. Z casio na nadgarstku było się nadczłowiekiem, superbohaterem, herosem, Batmanem, Spidermanem i Jamesem Bondem w jednej osobie...
Można było w nim biegać, skakać, pływać, nurkować, wspinać się na najwyższe szczyty. Był odporny na wstrząsy i posiadał jakieś fantastyczne funkcje stanowiące dla nas podówczas synonim technologicznego zaawansowania na najwyższym poziomie. Wielu z nas nie na żarty zastanawiało się nad tym, czy zegarek Casio nie przybył do nas z przyszłości. Jak inaczej bowiem mieliśmy sobie wytłumaczyć fakt, że potrafi on zmierzyć puls, że posiada stoper, timer, a na domiar ma podświetlaną tarczę. Oczywiście nikt z nas go nie miał, ani też nie łudził się, że kiedykolwiek wejdzie w jego posiadanie. Kosztował jakieś niebotyczne pieniądze i wydawało nam się, że nawet gdyby całe osiedle zrobiło zrzutkę, to wystarczyłoby nam zaledwie na pasek.
Czasy się zmieniły, zmieniło się moje podejście do życia oraz zasobność portfela. Po naszej osiedlowej paczce nie pozostał nawet ślad. Casio natomiast nadal istnieje. I choć teraz nie przypisuję mu już magicznych właściwości, z dumą noszę go na ręce. Z dumą i sentymentem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Okiem zakupowicza